Pobudka rano. Trudno się podnieść po wcześniejszym trekkingu. Ale nie wyjeżdżamy bez śniadania w kawiarence poniżej. Zaserwowaliśmy sobie 2 omlety z sokiem pomarańczowym. Prawie jak w domu. Jeszcze parę fotek, kupno tradycyjnego striju berberskiego- djellaby i ruszamy. Nasz znajomy z hotelu podprowadza nas na miejsce postoju grand taxi, które miały nas zabrać do Tineritu (40 Dh + 7Dh za bagaż – 1 os). Pierwszy raz mamy taką podróż. W sumie w mercedesie jest 9 osób i 3 rzędy siedzeń. My siedzimy prawie w bagażniku. Przejazd przy dźwiękach muzyki jest dość szybki.
W Tinericie od razu dostajemy propozycję hotelu El Houda, który i tak mieliśmy zamiar wybrać. Za 70 Dh mamy pokój. Wspólny prysznic i arabska toaleta odstrasza. Od razu dostajemy propozycję wypożyczenia rowerów jednakże cena 100 Dh jest dużo za duża. Decydujemy się znów złapać stopa do Wąwozu Todra. Ceny taksówek są bardzo wysokie. Wychodzimy w kierunku drogi do wąwozu i już udaje nam się złapać okazję. Po paru minutach Marokańczyk zawozi nas pod samo prawie wejście do Wąwozu. Trasa od Tineritu do Wąwozu Todra jest niesamowita. Droga wije się szczytami doliny, gdzie znajdują się wioski oraz kasbaby wśród lasów palmowych. Sam wąwóz Todra robi wrażenie. Wysokie pionowe czerwone ściany dają możliwości wspinaczek dla alpinistów. Chcieliśmy iść na trekking jednakże potrzeba przynajmniej 4 h i jest słabo oznaczony, więc rezygnujemy. Wracając do hotelu idziemy 3 km zanim złapaliśmy stopa. Ale udaje się. Jedziemy z młodymi, dość europejskimi, Marokańczykami. Zatrzymują nam się na punkcie widokowym, abyśmy jeszcze raz ujrzeli las palmowy i kasbaby. W Tinericie idziemy jeszcze na targ, który tak naprawdę żyje własnym życiem. Ludzi sprzedają wszystko, rozmawiają, piją herbatę. Wszystko odbywa się spokojnie. Kupujemy trochę orzechów, warzyw, suszonych fig, aby urozmaicić nasz jadłospis i wracamy do hotelu. Jutro czeka nas Sahara.