22.01.2009
Bez problemów wstajemy przed świtem w końcu nocleg nie należał do najwygodniejszych. Przed świtem już jesteśmy spakowani i wyruszamy na trasę do plaży Hat Ranti. Wschód słońca spędzamy już na punkcie widokowym. Relaksująco oglądamy pierwsze promienie słońca oświetlające tą niezwykłą wyspę. Zagaduje nas również Taj, która stara się nawet coś powiedzieć w naszym języku choć myli mu się z czeskim i rosyjskim. Siedzimy aż słońce wzniesie się wyżej, gdyż w dżungli może być jeszcze ciemno. Będą już na trasie cieszymy się, że nie szliśmy nocą, gdyż nadal dziś ta trasa nie należy do najłatwiejszych. Na plaże docieramy około 9.00. Znajdujemy dogodne miejsce w cieniu i zostawiamy plecaki w restauracji. Nareszcie siedzę w spokoju i czytam. Sielanka nie trwa długo. Ogromne czerwone mrówki atakują nas. Chyba poczuły jedzenie. Musimy uciekać. Kolejna nasza miejscówka jest parę metrów dalej. Powoli mija nam dzień spędzony na czystym relaksie: pływanie, opalanie, czytanie. Gdy zbliża się wieczór jemy kolacyjkę w restauracji, gdzie mamy plecami. Tym samym pytamy się dziewczyny tam pracującej czy możemy się rozbić na plaży. Na szczęście ona nie widzi problemu i tak znów mięciutkie miejsce na piasku mamy. Możemy również korzystać z ich toalety i prysznica, który jest poprostu ogrodowym wężem z zimną wodą. nam to wystarcza. W nocy jest błogo cicho i słychać tylko przyjemny szum fal.
23.01.2009
Budzimy się wraz ze wschodem słońca. Wielka pomarańczowa kula słońca wzbija się w górę a niebo jest czyściutkie. Po piasku ganiają malutkie kraby szukając swoich domków czyli dziurek w piasku. Różne stworzenia są wyrzucane na brzeg jak np. szkielet ryby kolczastej. Leciutki wiatr wieje ale powoli jest ciepło. Robimy sesję zdjęć i pora ruszać. Pakujemy namiot i wszystkie rzeczy. Zostawiamy plecak w zaprzyjaźnionej restauracji i już idziemy popływać. Woda kusi niemiłosiernie. Niestety dzisiaj tylko ja pływam. Łukasz stara się wreszcie zagoić rany po nieszczęsnym poparzeniu a każdy kontakt ze słoną wodą to ból i pieczenie. O 12.00 decydujemy się wybrać na miasto na drugą stronę wyspy i popływać w zatoce. Cali już mokrzy od skwaru wspinamy się na szczyt. Z punktu widokowego zatoka wygląda ślicznie. Dochodzimy do plaży Ao Loh Dalum. Jest dość długą plażą ale ciężko znaleźć miejsce zacienione. Dodatkowo jeden leży koło drugiego smażąc się na słońcu. Niestety jest odpływ i trzeba przejść daleko w głąb zatoki aby się zanurzyć. Jesteśmy zaskoczeni. Muł pokrywa cały ten teren i niestety śmierdzi. Chyba ścieki z okolicznych restauracji spływają tutaj. Ta świadomość trochę nas odstrasza. Uciekamy stamtąd bo dodatkowo skwar jest nie do wytrzymania. Jak ci ludzie mogą leżeć plackiem na plaży. Przed powrotem na naszą oazę spokoju wstępujemy na obiad do naszej restauracji Papaya, kupujemy bilety na jutrzejszy prom na Ko Lante i wybieramy pieniądze z bankomatu. Oczywiście to ostatnie nie obeszło się bez trudności. Żaden z bankomatów nie wypłacił nam pieniędzy. Na szczęście w banku udało się bezpośrednio wybrać.
Przed zachodem słońca wracamy już na naszą plażę i znów rozbijamy nasz obóz.