Dojeżdżamy do środka kraju. W małym miasteczku wpisanym na listę UNESCO Hoi An spędzamy prawie 3 dni. Początkowo mieliśmy zostać tylko 2 ale autobus do Sajgonu był już pełny na ten dzień. Pogoda jest super choć to pora deszczowa. Spokojnie i relaksująco spędzamy czas w tym mieście. Tani hotel było ciężko znaleźć ale udało się i za 12 $ mamy fajny pokój z łazienką. Miasteczko jest cudne. Znajduje się przy rzece, która wylewa trzy razy do roku zalewając miasto. Małe kolonialne domki pomalowane na żółto i pokryte brudem, glonami i pleśnią od ciągłej wilgoci wyglądają niesamowicie. Miasto jest dawną kolonią francuską ale również widzimy wpływy chińskie i japońskie w poszczególnych świątyniach i budynkach. Spacerujemy po tych pięknych uliczkach, świątyniach, domach, bramach etc. Miejsce jest ostoją również sztuki. Zwiedzamy wiele galerii i warsztatów rękodzielnictwa. W każdej knajpce i restauracyjce czujemy jej wpływ. Zagłębiamy się również w terenach poza centrum, gdzie toczy się normalne życie. Miasto bez problemu można zwiedzić na nogach. Bilet za 75000 uprawnia do zwiedzenia 12 miejsc jak muzea, świątynie, domy, jednakże z każdej kategorii można wybrać tylko jedno wejście, więc w sumie 5 zabytków. My wchodzimy do większości bez kupowania biletu. Nikt nie sprawdza biletów. Miasto nas ciągle zachwyca. Korzystamy z jego uroków jak się tylko da. Rozkoszujemy się owocami z pobliskiego targu, płyniemy łódką wzdłuż miasta ze staruszką, zamawiamy ubrania u okolicznych krawców (miasto słynie z krawców i szewców, którzy w parę godzin mogą wszystko dla ciebie zrobić) i oczywiście kosztujemy wspaniałe wietnamskie potrawy i specjały miasta.
Po 3 dniach aż żal odjeżdżać. Uzupełniamy zapasy na drogę w formie przeróżnych owoców: mango, mangostany, owoce sączyńca, rambutany i banany oraz ostatniej wizyty w naszej ulubionej restauracyjce przy rzece kosztując spring rools, wonton, white roses, cao lau i wiele innych.
Teraz 24 godzinna podróż do Ho Chin Minh. Oj będzie ciężko