27.12.2008
Pobudka już o 5 rano. Dawno nie wstawaliśmy tak wcześnie. Ale mus to mus. Dobrze, że dzień wcześniej dogadaliśmy się z kierowcą tuk tuka i o 5.45 już czeka na nas i bez problemów dojeżdżamy do dworca. Autobus już czeka. Cena za express bus to 110.000 kipów. Pasażerów jest tylko 15. Więc plecaki spokojnie lądują w środku. Trasa powinna zająć 9 h ale niestety jesteśmy dopiero po 12 h. Kurcze dłużej niż samolotem z Moskwy. Trasa jest piękna,ale też bardzo trudna. Przez połowę drogi do Vang Vieng jedziemy szczytami gór i pagórków, obrośniętych soczystą zielenią. Droga prowadzi serpentynami, z dużą ilością zakrętów i często ginie we mgle. Wygląda to dość bajkowo. Dodatkowo co po chwile widzimy niesamowite wioski bambusowe przy drodze, gdzie ludzie normalnie prowadzą życie w tak ciężkich warunkach. Kierowca jedzie bardzo ostrożnie bo czasami brak asfalt i dodatkowo mijamy kilka wypadków na drodze, w tym autobus, który utknął w rowie. Po 17 dopiero jesteśmy w Vientiane. Tuk tukiem szybko dojeżdżamy do centrum( 10.000 os). Mamy długo problem ze znalezieniem noclegu na szczęście podążyłam za swoim instynktem trapera:) i udało mi się znaleźć super 2 os pok z łazienką, gdzie bez problemu 4 os mogą spać (cena całości 93.000). Hostel Santinsouk koło Muzeum Narodowego. Idziemy na szybki rekonesans miasta. Zajadamy się naleśnikami z bananami i czekoladą. Udaje nam się załapać na festiwal muzyki chyba laotańskiego disco i popu. Jest śmiesznie. Popowe piosenki w języku laotańskim brzmią fajnie.
28.12.2008
Dzisiaj śpimy dłużej i dopiero po 9 wybieram się z Łukaszem na zwiedzanie stolicy, która w rzeczywistości jest wielkości małego miasta w Europie. Zaczynamy obchodzić miasto na nogach. Najpierw wzdłuż rzeki do rezydencji królewskiej. Dochodzimy do świątyni Haw Pha Kaew oraz Wat Si Salet. Udaje nam się wejść nie postrzeżenie i nie płacić. W ogóle to musimy przyznać, że przesadzają z cenami za wszystkie świątynie zwłaszcza, że nikt o to należycie nie dba. Przechodzimy główną aleją z pałacu prezydenckiego w stronę Victory Monument (pomnik zwycięstwa). Przypomina trochę łuk triumfalny w Paryżu. Wychodzimy na sam szczyt, aby zobaczyć panoramę miasta. Oglądamy fontanny tryskające wodę w rytm muzyki. Decydujemy się dojść jeszcze do najważniejszej pagody Pha That Luang w Vientiane choć oznacza to przejście kolejnych kilometrów. Wracamy do hostelu i padamy na twarz. Głodni wybieramy się jeszcze raz na miasto, aby przy Beer Lao zjeść ostatnią kolację w Laosie. Szkoda wyjeżdżać...