Wyruszamy z powrotem do Nong Khiaw (20.000 os). Łódka okazuje się gorsza od tych którymi do tej pory płynęliśmy. Jest nas ponad 20 osób a tu rozwalające się ławki, przeciekający bok łodzi i ciągle lejąca się woda do środka, która Laotańczyk z tyłu łodzi stara się usunąć. Okazuje się, że sternik i facet od wylewania wody to ci sami z którymi spędziliśmy drogę od Luang Prabang do Nong Khiaw. Całe doświadczenie było trochę przerażające. Na szczęście dopływamy na miejsce. O 11 mamy już sawanthet do Luang Prabang (40.000 os). Mały samochodzik a raczej ciężarówka z 2 rzędami ławek, otwarta po bokach z bagażami na górze. Droga zajmuje ok 4h, ale przemarzliśmy na kość. Dodatkowo zaczęło pierwszy raz podczas naszej podróży padać. Tak wyczepani na wszystkie strony bo czasem jest asfalt a czasem nie dojeżdżamy do Luang Prabang. Dojeżdżamy na północny dworzec, choć ciężko to dworcem nazwać, Tuk tuki już czekają w cenie 10.000 za osobę. Dojeżdżamy do centrum i szybkim krokiem ruszamy do naszego guesthouse'u w którym wcześniej spaliśmy i prosiliśmy o przytrzymanie pokoju. Zauważamy, że liczba turystów wzrosła 2x. Trochę nas to przeraziło ale na szczęście pokój już na nas czekał. Wieczorem znów nie możemy się oprzeć aby kupić ostatnie pamiątki na targu Hmongów.