Z rana udajemy się do BAP guesthouse na śniadanie. O 8.30 możemy wreszcie zamienić dolary w banku (1$=8455 kipów). Płacimy za śniadanie, pokój i czekamy. O 9 rano pod BAP przyjeżdżają tuk tuki, które zabierają nas na przystań. Podbijamy pieczątki w paszporcie, dostajemy bilety i już jako pierwsi jesteśmy na łódce. Łódź jest długo rufowa z 2 rzędami bardzo twardych ławek. Miejsca jest na 80 osób a nas jest na pewno ponad 110. Mieliśmy wypłynąć koło 10 ale udaje nam się dopiero koło 12. Łódka jest przeładowana, chcemy aby dano jeszcze jedną ale nic nie jesteśmy w stanie zrobić. To że jesteśmy spóźnieni również nie robi wrażenia na pracownikach statku. Widocznie czas nie ma tu wielkiego znacznia i trzeba się do tego przyzwyczaić. My rozlokowujemy się na 2 miękich siedzeniach z tyłu przy bufecie i na 2 twardych ławkach z przodu. Podróż jest bardzo przyjemna. Widoki fantastyczne. Przy Mekongu toczy się całe życie Laotańczyków. Widzimy wioski bambusowe, rybaków, ludzi piorących i kąpiących się oraz oczywiście dzieci. Podróż trwa 7 h. Gdy już przypływamy do Pakbeng jest już ciemno. Okazuje się, że mieszkańcy już czekają na nas z ofertą swoich noclegów. Wybieramy ten co jest niedaleko i z ładnymi zdjęciami. Bierzemy 3 os pok z łazienką za 75.000 kipów. Wodę gorącą dostajemy w misce podgrzaną na ogniu. Więc pachniemy ogniskiem. Światło też gaśnie już o 22.00 bo w miasteczku są tylko generatory. Na szczęście w Laosie może kupić już bagietki i warzywa więc możemy odsapnąć od ryżu.