O 8.30 mamy już autobus do granicy. Musimy wziąć tuk tuka za 20 B od os. Na dworcu okazuje się, że bilet kosztuje aż 290 B, bo o tej godzinie to już 1 klasa i nie ma innego wyboru. Autobus jest beznadziejny. Klimatyzacja na full i trzepie przez całą drogę, takie fatalne resory. Dodatkowo ledwo, co wyjeżdża pod górę. Plus jest taki, że posiada toaletę, choć dość obskurną oraz dostajemy małe butelki z wodą oraz paczkę ciastek. Autobus jest pełen turystów i tak o 15 godz. Dojeżdżamy do Chiang Khong. Kierowcy tuk tuków już czekają z ceną aż 30 B od osoby za parę kilometrów. Ale nie ma innego wyjścia. Podbijamy pieczątkę wyjazdową i za 40 B od os. Przepływamy łodzią długorufową na drugą stronę Mekongu do Huay Xiay. Płynie z nami chyba z 20 turystów. Szybko idziemy wyrobić wizę. Cena 30 $. I już jesteśmy w Laosie. Zaczynamy szukać noclegu. Ceny jak zwykle wyższe niż w przewodniku. Guesthouse BAP polecany w Lonely Planet chce za 3os pok 100.000 kipów. Znajdujemy po przeciwnej stronie 2 os. pok za 80.000. W pokoju tylko materac, ale łazienka jest z ciepłą wodą, więc nie jest źle. Chcemy wymienić pieniądze i kupić bilet na łódkę do Luang Prabang na jutro. Niestety pieniądze można zamienić tylko w banku lub w agencjach, lecz przelicznik jest bardzo zły. Dodatkowo do przystani jest za daleko, więc musimy kupić bilety w agencji. Najlepsze ceny proponuje guesthouse BAP – 240.000 kipów lub 30 $. Musimy płacić w $. Normalna cena na przystani to 220.000. Pieniądze zamienimy dopiero jutro w banku z samego rana. Wieczorem idziemy oglądać zachód słońca nad Mekongiem. Widać, że całe życie Laotańczyków tutaj toczy się wokół rzeki.