Niestety noc znów mam nie przespaną. Teraz ja jestem chora. Ale cóż jakoś się zmuszam i idziemy pozwiedzać z Łukaszem. Ten dzień jednak będzie bardzo relaksujący. Chiang Mai pomimo, że jest miastem turystycznym z dużą ilością europejskich klubów, restauracji, barów posiada aż 300 świątyń. Tyle samo co Bangkok a jest znacznie mniejszym miastem. Zwiedzamy najważniejsze z nich: Wat Phra Singh, Wat Chiang Man, Wat Chedi Luang. Niestety nie udajemy się do wioski plemienia longneck tzw długich szyj. Jak się okazuje wszystkie agencje w mieście oferują ten wyjazd, jednakże nie jest to prawdziwa wioska. Na jednym terenie, gdzie wejście kosztuje 500 B znajduje się 5 plemion. Z każdego parę osób przebranych w swoje stroje. Trochę to przypomina cyrk a my takiej sztuczności nie chcemy. Wieczorem pozostaje nam tylko udać się na typowy tajski masaż. Ja dostaję kobietę Herkulesa bo z ogromną siłą każdy mój mięsień został rozmasowany i zmaltretowany. Oj przeżycia są duże.
Jutro już opuszczamy Tajlandię. Kraj uśmiechu, głośnych tuktuków, światyń i mnichów buddyjskich przywitał nas łaskawie. Zobaczymy co będzie w Laosie.