Jak cudownie sie obudzic rano kiedy slonce wdziera sie w nasze okno. A na zewnatrz cisza i tylko szum wody i ryk krow slychac. Jemy sobie szprotki i pomidorka i po szybkim zimnym pryszniu pakujemy nasze manele. Tak jak codziennie... Kompleks Vardzia otwieraja o 9 ale panowie wpuszczaja wczesniej tak wiec juz o 8:30 jestesmy na szczycie. Niesamowite ze ten kompleks byl zamieszkiwany kiedys przez 50 tys osob.Niestety po trzesieniu ziemi i najazdach wieszka czesc ulegla zniszczeniu. Przechadzamy sie po komnatach wydrozonych w skale, mozemy sie tylko domyslic jak kiedys tutaj mieszkano. Jedna z czesci komplesu nadal jest uzywana przez mnichow i niestety tam wstep jest wzbroniony ale kosciol z freskami jest przepiekny i z samego rana moglismy slyszec dzwiek dzwonow nawolywujacy mnichow na msze. Po ponad godzinie zwiedzania wracamy do naszego domku i udaje sie od razu zlapac marszrutke do Tbilisi (godz 10, 16 lari osoba). To swietnie bo znow nie musimy sie przesiadac. Kierowca w stylu gruzinskim pedzi na zlamanie karku i po ponad 4 godz jestesmy na miejscu. Tym razem wybieramy inny hostel, hostel Nest polecany przez dziewczyny z Mesti. Ok 700 m od Liberty placu. Hostel swietny i ekipa tez. Po targowaniu sie schodzimy na 15 lari za os. Szybki prysznic i znow jestesmy w starym miescie. Niesamowite ale teraz to wszystko wyglada znacznie piekniej. Moze przez ta pogode? Poznajemy nowe uliczki i miejsca i napewno jeszcze duzo wiecej zobaczymy podczas naszego ostatniego dnia w Gruzji. A teraz to tylko piwko i pakowanie na jutro. Znow jedziemy w gory. Juz nie moge sie doczekac.