Zegnamy si z hostelem "Tiblisi" i z pelnym ekwipunkiem ruszamy na stacje metra................nastpmie marszrutka..............
Przy wejsciu do dworca autobusowego zgarniaja nas kierowcy wypasionego miniwana i oferuja cene o 5 Lari wyzsza anizeli za lokalna marszrutke (30 lari), ktora dowiozla by nas do Yerewania. Oczywiscie w szale negocjacji, przekazywania pieniedzy z rak do rak, wyszlo na to ze zaplacilismy 70% ceny wyjsciowej z czego armenczycy sprawy sobie nie zdawali. My nie mielismy za duzej motywacji by im o tym powiedziec. Trasa do granicy z Armenia przebiegla spokojnie, podruzujemy z 4-ema innymi turystami i jedna Armenka mowiaca perfekcyjnie po angielsku. Po ok. 1,5 godz. docieramy do granicy. Wiza 3000 dram i po chwili ruszamy dalej ale nie na dlugo bo kierowca wpadl na pomysl aby zmienic opony w aucie. Pogoda nam sie psuje, deszcz przez cala trase nam towazyszy. Do Yerewania dojezdzamy ok. 16-stej. Udajemy sie dalej na przystanek metra (bilet 100 dram) i wysiadamy w okolicy umowionego spotkania z para ktora zaoferowala nam 2 noclegi w stolicy. W oczekiwaniu na Maewe i Narek-a wcinamy salatke warzywna w bardzo klimatycznej restauracji- w zasadzie w okolicach centrum takowych nie brakuje. O 18 spotykamy sie z para francusko armenska, szybki prysznic (osobno) i o 20 wychodzimy na spotkanie z przypadkowymy 2-oma armenkami. Inicjatorka tego spotkania byla armenka, druga z dziewczym jest wlascicielka jednego z biur podruzy orgabnizujacy lokalne wycieczki. Wieczor spedzamy w milym towazystwie popijajac piwko i rozmawiajac o wszytskim o czym mozna rozmawiac. Przed pojsciem spac mamy juz w glowie co zabaczymy w Armenii