Dzisiaj mamy kolejny dzien w Delhi. Z rana oczywiscie udajemy sie na sniadanie. Ja standardowo banana pancake a Lukasz omlet. Huk na ulicach jest juz od samego rana. Czy oni w ogole tu spia? Przedzieramy sie do dworca. Po drodze otrzymalismy juz z 50 ofert to przejazdu, dobrej restauracji, przewodnika etc. Miejscowi sie nie poddaja majac nadzieje, ze moze to bedzie ich szczesliwy klient. Zwartym krokiem dochodzimy do dworca glownego. Stwierdzilismy, ze moze uda nam sie zalatwic juz bilety na pociag do Amritsar. W informacji turystycznej dla obcokrajowcow na szczecie kolejka nie jest dluga i po paru chwilach mamu juz bilet na 25.12. pierwszy raz sie ciesze, ze mamy wczesniej cos zarezerwowane. Choc to tylko pociagi ;) Czekanie w tych kolejkach to za duza strata czasu. Dzisiaj mamy w planie dzielnice Old Delhi. 2 przystanki metrem (8 rs) i juz jestesmy na miejscu. Myslelismy, ze na naszej ulicy jest hardcore ale tam to jeszcze gorzej. Probujemy sie przedostac z metra w strone Red Fort. Zadanie nie nalezy do najlatwiejszych. W Wietnamie to przynajmniej wszystko poruszalo sie plynie, tutaj wszyscy w roznych kierunkach. Nie dziwne, ze kazdy samochod jest bez bocznych lusterek. Albo je stracil albo nie uzywa bo i tak by zostaly urwane.Po drodze wchodzimy do swiatyni Sikchow. Swiatynia i sami wierzacy zrobili na nas ogromne wrazenie. Zostawiamy buty w szatni gdzie otrzymujemy specjalny numerek. Kazdy wstepujacy jest czestowany darmowym posilkiem. W srodku czysto, dywany na podlodze i piekna muzyka w tle. Religia sama w sobie jest polaczeniem islamu z hinduizmem ale w rzeczywistosci to religia oparta na faktach i logicznym mysleniu ( w wolnym tlumaczeniu jedego z wierzacych). O Sikchach na pewno opiszemy dokladniej na koncu naszego wyjazdu gdy udamy sie do ich swietego miejsca (zlotej swiatyni w Amritsar).Z trudem dostajemy sie pod Red Fort. Jest dosc mgliscie i decydujemy sie, ze moze wejdziemy do srodka ostatniego dnia, choc moze juz wtedy bedziemy miec przesyt z kolejnym fortem. Podazajac malymi ulicznami nie dajac sie rikszarzom idziemy do wielkiego meczetu. Do 14 jest zamkniety dla zwiedzajacych gdyz odprawiane sa modly. Czas wykorzystujemy na posilek. Tym razem w restauracyjce muzulmanskiej zamawiamy cos nie wiedzac co oczekiwac. Za 120 RS dostajemy jakies 2 zeberka w sosie. Lukasz ugryzl 2 razy i nic nie zostalo :( domowilismy plackow ciapati i w sumie tylko to zapelnilo nasz zoladek. Na wejscie do meczetu decyduje sie tylko ja. Jest nadal mgliscie a cena 200 Rs za aparat tez nam sie nie podoba. Ta sama trasa udajemy sie do metra. Spotkani rikszarze podaja wysoki ceny za przejazd na nasza ulice wiec idziemy dalej.O 18:45 mamy pociag. Szybki prysznic (zaplacilismy dodatkowo za pol doby), swietne jedzonko w knajpce i idzimy na peron. Godzine przed odjazdem pociag juz stoi. Spotykamy pierwszych turystow jednak czekaja przed nie naszym wagonem. Klasa sleeper jest daleko w tyle. Omijamy wagony klimatyzowane o wyzszym standardzie a gdy zaczynaja sie kraty w oknach to wiemy ze gdzies tu jest nasze miejsce. Przed kazdym wyjscie rozwieszone sa listy pasazerow. Nasze nazwiska sa, swietnie. W pociagu jest duszno czekamy az do samego odjazdu. W naszym przedziale a raczej otwartej wnece oprocz nasz jedzie czterech pasazerow. Szybko ukladaja bagaze, rozsiadaja sie i zaczynaja pogaduchy. Na razie tylko gorne lozka sa rozlozone. Dolne sa siedzeniami a srodkowe stanowia oparcie. W naszym przedziale podrozuje 1 osoba ktora troche mowi po angielsku wiec nawiazujemy mila pogawedke. Reszta wspolpasazerow rozpoczela posilek. Po 2 godzinach czas spac. Lozka sie rozkladaja a ja probuje sie wcisnac na srodkowe z duzym i dwoma malymi plecakami. Pleacaki przypinam lancuchem zgodnie z dyspozycjami pana policjanta, ktory usadowil sie w przedziale obok. Lukasz ma niestety miejsce przy samym przejsciu wiec ciezar opieki nad rzeczami wartosciowymi nalezy do mnie. A w nocy...