Nie spimy od 4 rano. Jak codziennie spiewy i modliwy z meczetow nie daja zyc z rana. O 6:30 czekamy na sniadanie a przewodnik powinnien pojawic sie o godz. 7:00. Do 8:00 nikogo nie ma. Lukasz wychodzi z siebie ale tez wiemy ze czas w Azji nie odgrywa duzej roli. Z dwojka Francuzow- Mary i Tom wyjezdzamy ciezarowka w strone Sembulan z ktorej rozpoczynamy nasze wyjscie. Trasa z sembulan mozna powiedziec ze jest lepsza gdyz juz na drudzi dzien nad ranem wychodzi sie na szczyt co jest najtrudniejsza czescia tej wspinaczki. sembulan jest na wysokosci 1000 m.n.p.Przez zielone wzgoza wspinamy sie do gory. Nasi porterzy - tragarze ktorzy na swoich ramiona dziwgaja w koszach bambusowych po 30 kg sprzetu i jedzenia pedza na gore jak kozice w klapeczkach. My jestesmy bardzo zmeczeni upalem i wysokoscia a oni pokonuja trase dwa razy szybciej. W poludnie oczywiscie jest nam serwowany obiad. Zupa z proszku gotowana na ogniu i ananas. Po ciezkim podejsciu, gdzie kazdy krok to kolejny wysoki schod jestesmy na krawedzi krateru - 2600 m.n.p.m. Oboz z namiotow szybko powstaje. Poznajemy Francuzow, Anglikow, Niemcow ktorzy rowniez z nami beda zdobywac szczyt. Niestety temperatura spada do 10 stopni i wieje. Zmarznieci ogladamy zachod slonca, popijajac goraca herbate i uciekamy do namiotu na krotki sen.